Nie przestaję o tym myśleć, nie przestaję tego analizować-jak zwykle.
Czego? Pytania, które rodzi mi się w głowie mianowicie, jak jest z wild heart? Jak to jest żyć z kimś, kto nie potrafi żyć w jednym miejscu, jednostajnie. Kto nienawidzi choćby najmniejszej monotonni, szarej codzienności. Z osobą, która ucieka w najdalsze i najdziksze miejsca świata i serca. A przede wszystkim jak taką osobę kochać? Czekać? Ile można czekać?! Martwić się?! A może po prostu oswoić się z myślą o tej ciszy, która odtąd będzie towarzyszyć w relacji z wild heart?
Człowiek niesamowicie uzależnia się od drugiego człowieka. Wystarczy kilka miesięcy gęstej,częstej relacji a już nie potrafi opanować euforii spowodowanej spotkaniem i tęsknoty rozłąki. Teraz wiem czego w życiu najbardziej się boję-miłości do człowieka, który nie potrafi kochać i do człowieka, który ucieka do innego, całkowicie swojego, samotnego świata. O ile łatwiej jest wybić sobie z głowy człowieka, który kochać nie potrafi o tyle trudniej jest nie pokochać człowieka, który kocha, ale potrzebuje też wolności i samotności. I stają się normą samotne śniadania, z rozłożonymi dwoma talerzami, ciągłe rozmowy przez telefon i pytania: kiedy wrócisz?, jak długo to będzie trwać? Normą staną się samotne seanse w kinie, samotne spacery i samotnie wypite lampki wina. Gdy ktoś będzie pytać o to, czy dobrze się układa na myśl przyjdzie tylko jedna odpowiedź "tak", która zarazem będzie w sobie zawierać gorycz tęsknoty i zaniedbania. Będą też zimne, letnie wieczory spędzone z przyjaciółmi, bez kochanego ramienia obok, bez ciepłej dłoni i ciepłych słów. I pewnego dnia wszystko nareszcie się skończy, ktoś zapuka do drzwi i to będzie ten czas, który spokojnie nazwiesz czasem "w kolorze pomarańczy". Wróci pokorne, zmęczone i brudne "zwierze", wróci niczym sarna do karmnika. Z początku będzie trudno, boleśnie-odnajdziemy w jego duszy ową dzikość, samotność, głód i zmęczenie. Przez dwa pierwsze dni trudno będzie się oswoić z wyglądem, zapachem, słowami, gestami. Po dwóch dniach wszystko wróci do normy, miłość zacznie płonąć dawnym ogniem. O ile na początku będzie cudnie o tyle później myśli o nieuchronnym rozstaniu będą kąsać. A najbardziej boleć będą rozmowy o tym co się działo w życiu wild heart przez ten czas. Masa przygód, niebezpieczeństwo będzie wprawiało w złość, strach, a zarazem podniecenie, potem pojawi się już tylko smutek i zakłopotanie kiedy uświadomisz sobie, że w jego oczach odczytać można żar i zachwyt. Ból przyjdzie wraz z świadomością, że podczas gdy ty usychałaś z tęsknoty, on był szczęśliwy, spełniał się. I zacznie się ostra dyskusja, że "szczęście jest prawdziwe tylko wtedy, gdy się nim dzielisz", że "w samotności człowiek nigdy się nie spełni", że "dzieci tęsknią i wypytują o tatę", że "dzień ojca, przedstawienie, rocznica". A on będzie milczał. Będzie miał wyrzuty sumienia i załzawione oczy. I to sprawi, że puszczą lody, że będziesz potrafiła zrozumieć, wybaczyć. A potem on obejmie, przytuli, pocałuje i sprawi, że znowu będziesz chciała wykrzyczeć światu "tak! wszystko w porządku! on mnie kocha!", bo kocha... Bo jesteś jedyną kobietą w jego życiu... Bo jedyna potrafisz go zrozumieć... Bo przy tobie może być szczęśliwy... może się spełniać... bo... "pamiętasz jak się poznaliśmy? pamiętasz te wakacje? góry? pięknie śpiewałaś, ty tak zawsze pięknie śpiewasz". I koło się zamknie wraz z jego objęciem. Dzieci będą biegać szczęśliwe z radości dookoła was, on będzie nadrabiał stracony czas bez nich, weźmie na wycieczkę, zabierze do lasu, zawiezie do rodziców. A wieczory będą wasze. Wieczory przy wspólnie zrobionej kolacji, przy herbatce, na tarasie, wieczory spędzone na rozmowach, ale tylko tych przyjemnych, jakby on nagle przewartościował cały swój świat, jakby przeszłość się nie liczyła, a spotkania z przyjaciółmi zaczną się kończyć ciepłymi słowami, ciepłym dotykiem i znów wszyscy będą świadkami waszej pięknej miłości. I przez ten czas, który potem nazwiesz "chwilą" uwierzysz w to, że tak już pozostanie. Że wrócił, zrozumiał, zatęsknił i pokochał na nowo. Że dojrzał i zmężniał. Że uleciał z niego duch Piotrusia Pana. A potem przyjdzie, usiądzie na łóżku, popatrzy wzrokiem, który mówi wszystko... "odchodzę, nie na długo, czekaj, muszę, mam jasno postawiony cel, kocham cię, czekaj, wrócę i znowu będziemy szczęśliwi, razem...". I znów wszystko pryśnie jak bańka mydlana, pryskając po oczach szczypiącym płynem. Będziesz się zastanawiać jak go zatrzymać. Zaczniesz targać jego ubrania, wyrzucisz przez okno walizkę. Wszystko w towarzystwie łez i krzyku. On weźmie cię za ręce, spróbuje uspokoić i gdy w końcu popatrzysz w jego oczy w przerwie między biciem pięściami w tors zrozumiesz, że jeśli się nie uspokoisz odejdzie na zawsze, zlęknie się twojej siły, twojej upartości, twojej miłości, która w jakimś stopniu dotyka jego intymną potrzebę samotności. I będziesz się brzydzić tych łez i jego obojętności na twoją miłość. On kocha, ale nie tak jak ty. On żyje, ale nie tak jak ty. On mówi, tak pięknie mówi, nie tak jak ty. I znów zostanie puste nakrycie na stole, znów pojawią się obawy czy ta miłość się nie wypali. A potem strach i tęsknota, która sprawi, że wpadniesz w stan hibernacji. Pojawią się wspomnienia i zarazem wizje, że już nigdy nie wróci. I będziesz się zastanawiać jak długo to jeszcze potrwa, jak długo jeszcze będziesz nieszczęśliwa, bo przecież "szczęściem trzeba się dzielić"...
Polecam film Into the wild. Chyba namieszał mi w głowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz