sobota, 3 sierpnia 2013

a gdyby tak zacząć od nowa?

Bo życie nienawidzi scenariuszy...
Ja za to je kocham. I tu pojawia się problem.
Sama już nie wiem co mam robić. Może przestać myśleć?
Sztuką w życiu jest pozostać pokornym, przyjąć wszystko co daje nam Bóg z pochyloną głową.
Gdyby stworzyć zupełnie abstrakcyjną sytuację kolejek po zdolności, zalety, mocne strony, nie wiem czy nie okazałoby się, że stałam z boku, nie wiedząc co wybrać. I w końcu w tym wszystkim zostałabym z pustymi rękoma. Obecnie nie wyobrażam sobie, że byłoby inaczej.

Zderzenie z rzeczywistością boli. Czasami jest ono zbyt mocne.
I co przychodzi zrobić, gdy życie psuje ci scenariusz?
Gdy pieczesz ciasto dla ukochanej osoby wkładając w to serce, a odnajdujesz nie zjedzony, suchy kawałek w kącie?
Gdy okazuje się, że wszystkie znaki jakie odczytywałaś były fałszywe? Były iluzją, złudzeniem?
Gdy po raz kolejny wracasz do pustego mieszkania, w którym nikt na ciebie nie czeka?
Patrzysz w lustro, śmiejesz się. Jeszcze wczoraj myślałaś, że ujrzysz w nim piękną, odmienioną, kochaną kobietę, a znów witasz nieszczęśliwą pokrakę, udającą spełnioną istotę w zbyt dużej, niebieskiej sukience.
I wtedy pada pytanie, co z tym fantem zrobić?
Proponuję zakryć lustro i nigdy nie starać się patrzeć na swoją twarz jak na inną.
Po co na nie zerkać skoro wiemy jak wyglądamy? Nic się nie zmieni. Tylko te chwile radości mogą nas upiększyć. Ale i to najlepiej dostrzeże drugi człowiek.

Znów wracam do pustego pokoju. W kącie mruczy kot, którego tak bardzo nienawidzę. Zawsze staram się go jakoś przegonić, jednak on wraca. Tym razem, w całym chaosie minionych zdarzeń zapomniałam dopilnować swojego domu. I przyszedł brzydki kot, gotowy zjeść moją twarz w chwili mojej śmierci. Wchodzę do dusznego pomieszczenia, pełnego kurzu i zapachu spalonego ciasta. Znowu nie przypilnowałam szarlotki! Cała kuchnia zadymiona... Otwieram drzwi mojego pokoju i odnajduję w nim stertę niewysłanych listów, nie przeczytanych książek i nie oddanych pudeł z parami za dużych butów.
Podchodzę do lustra i widzę tą samą osobę, jaką widziałam dzisiejszego poranka, tylko jakoś bardziej rozmazaną. I gdy już mam zamiar po raz kolejny zapytać się swego własnego odbicia "co jest ze mną nie tak?" odrywa mnie od tych przemyśleń zapach przypalonej szarlotki, która najprawdopodobniej nadal leży w piekarniku nietknięta. I wtedy zdaję sobie sprawę co jest w tym momencie najważniejsze. Po co mi te odpowiedzi na setki pytań jakie kotłują się w mojej głowie, skoro nie mogę już oddychać świeżym powietrzem we własnym mieszkaniu? Gaszę światło i idę sprzątać. Potem wyganiam kota, tym razem już skuteczniej, a następnie odpisuję na listy. I Bogu dziękuję, że nie muszę stać nad tym lustrem, bo dobrze wiem, że odpowiedzi na te pytania jeszcze nie otrzymam.

Bo życie pisze swój scenariusz.


Dziś  po raz setny obudziłam się z tej idealnej jawy.
Muszę posprzątać w mieszkaniu i udowodnić sobie, że jest chociaż jedna kolejka za którą się ustawiłam i że posiadam w sobie jakąś wartość.
Wartość, którą niestety gołym okiem nie zobaczę, przeglądając się w lustrze.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz